piątek, 23 października 2015

Dzień świstaka...

Są takie takie dni ze po otworzeniu oka już masz ochotę je zamknąć, ba otwierasz je następnego dnia i masz deja vu.
Otwieram oko i czuję zimno wydaje mi się, że dopiero co się położyłam. Budzę Baje i tem sam schemat, nie chce zejść z łóżka, w końcu złazi, siada na fotelu i patrzy - muszę stać i pilnować, bo potrafi 10 minut nakładać jedna skarpetę, ja w tym czasie szykuje śniadanie dla niej, śniadanie do szkoły, sobie do pracy, nakładam makijaż, ubieram się zaglądam do Baji - czad po 15 minutach nałożyła dwie skarpety, zaczynam odliczać w myślach do 10, żeby się wyciszyć, ubieram się, biedactwo nadal w skarpetach bo nie widzi gdzie jej ubrania, ojej nie zauważyła że na nich usiadła. Próbuje miedzy kuchnia a łazienką odnaleźć zen, coraz trudniej osiągnąć mi spokój. W końcu eureka ubrała się, dalej pilnuje jej ciocia. Teraz pobudka  Fuci,  ależ ona jest niesamowita, biegnie w podskokach do łazienki, z powrotem do pokoju ubieramy się i wychodzimy. Po miesiącu, śmiało mogę napisać ze moje dziecko uwielbia przedszkole. Trochę się ze mną droczy pod drzwiami ze ona tu nie chciała, ba nawet jak wytrawny symulant potrafi udawać ból brzucha, ale potem zmienia zdanie - bo przecież Maja będzie płakać. Zdaje się ze Fucia jest antydepresantami Maji - która pod nieobecność Fuci potrafi przepłakać pół dnia z Fućką chichrają się przez cały dzień.
Zostawiam Fucię i pędzę pociąg, metro i jestem w korpo. O 16 tej nerwowo patrzę na ilość pracy jaką mam jeszcze do zrobienia - wiecie taki amerikan stajl - zatrudniasz człowieka, a zakres obowiązków dla 2 osób, i czasem 10 godzin to mało żeby zrobić wszystko. O 16:15 włącza mi sie system naprowadzania do domu i nieważne co powinnam jeszcze zrobić wychodzę. Czasami jeszcze się zastanawiam ile ignorancji mieści się w takim zarządzaniu, to całe udawanie i ciągle przekonanie o własnej nieomylności. Ostatnio jednak często kończy się tak że zostaję dłużej, w czwartek osiągnęłam apogeum wyszłam po 11 godzinach zamiast dziękuję usłyszałam - skoro musisz. Solenne postanowienie na nowy tydzień, nie przesadzać.
No i wychodziłam przez tydzień po 8 godzinach. W czasie tego tygodnia 2 kolegów - jak to się mówi w korpo - postanowiło kontynuować karierę poza strukturami...
W końcu zaświeciło dla mnie słońce i to siedzenie za marne - brak dziękuję jednak się opłaciło.
W swej łaskawości znalazło się dla mnie miejsce na stałe, i w końcu jeden problem z głowy mniej.

Małe przyjemności

Praca w korpo wiąże się z różnymi dodatkami w ramach atrakcji.
Nie ma premii miesięcznych, kwartalnych, ani półrocznych, nie ma barbórek, nie ma 13tek, 14tek.
Czasem premia z zysku, na otarcie łez.
No i modne dodatki w stylu opieki medycznej - mam odruch cofający - niestety lux-med, na wizytę u okulisty czekałam 2 m-ce, na wizytę u ginekologa 7 tygodni. Nieźle co? Tym bardziej że dopłacam do abonamentu.
I jeszcze jeden dodatek dla Korpo-Szczurzycy karta Profit plus... Dotychczas nosiłam w portfelu, ale pół roku temu, mój Pracodawca wziął się za tych co noszą kartę tylko w portfelu i postanowił narzucić nam płacenie za karty.
Najpierw chciałam zrezygnować, potem pomyślałam że może jednak pójdę. Pierwszy kwartał kosztował mnie jakieś 30-parę  złotych, i przeleżał w portfelu. 
Gdy zaczął się ostatni kwartał roku już miałam chęć wypowiedzieć umowę, a tu telefon od mojej sąsiadki Anastazji.
-Anna ty korpo baba jesteś płacą Ci abonament!? No mówię że płacą, na co Nastka zadysponowała,
-Anna od 1 października chodzisz ze mną na fitness.
No to chodzę, rozkodowanie co to za ćwiczenie jest dla mnie zbyt skomplikowane. Jakieś skróty słowne. We wtorki jest na moje oko jakieś kardio, w czwartki coś z spalaniem, piątek - wedle mojego kodowania, uśpienie wyrzutów weekendowego szaleństwa. Bo w weekend wyżywam się kulinarnie 
Strasznie kusiła mnie dziwna nazwa zajęć - z rowerami na ulotce - poszłyśmy w zeszły piątek, rano następnego dnia dostałam sms-a od Nastusi - Anna płacisz mi dziś za panią do sprzątania.
No moja godność też ucierpiała 3 dni nie mogłam usiąść na twardej powierzchni. Ale satysfakcja niesamowita.
No i tak chodzę 3 razy w tygodniu. Z grupą kobiet walczę żeby wytrzymać godzinę, i pokazać że dam radę.
Ech, od m-ca jestem spokojniejsza, nie wrzeszczę na dzieci, ba i  mam w końcu coś dla siebie. Nie wiele potrzeba prawda!?

niedziela, 11 października 2015

Liście z drzew

Spadają liście z drzew, kolejna pora roku przemija. 
Panie K. wszystkiego najlepszego, dziś nasza rocznica ślubu, już druga bez Ciebie. Boli jak każdego dnia, boli jakby to było wczoraj, znowu się zamykam na ludzi. 
Nic mi się nie chce, zatracam się w codzienności.