piątek, 10 czerwca 2016

Rolki

Jak spędzać czas z dziećmi żeby się nie zanudzić na ławce? No jak?
Mój pracodawca był łaskawy w tym roku i przyznał mi satysfakcjonującą -  kwotę premii rocznej, którą zainwestowałam w rolki. 
Wiec mamy wszystkie "czy" rolki, kaski, ochraniacze. Jeżeli chodzi o mnie jestem zachwycona, mogę się trochę poruszać, nie siedzę bezczynnie kilku godzin na podwórku.
A jak dziewczyny? Fućka mimo odwagi i żywiołowości, na razie nie jeździ - musiałabym zacząć brać leki na uspokojenie, wystarczy że mi ciśnienie rośnie od patrzenia jak jeździ na hulajnodze.
A Baja? Baja, ja to Baja boi się własnego cienia. W związku z  tym że nie mam cierpliwości, i z natury choleryk ze mnie, wolałam jej nie uczyć.
Jak typowy korpo szczur podeszłam do tematu jak do projektu. Znalazłam szkółkę - i tu dziękować znajomej która często publikowała zdjęcia swoich córek - i polecę każdemu. I love rolki - ekipa działa nie tylko w Warszawie w innym miastach też. Zadzwoniłam do instruktorki, i wuala. Baja która w mojej obecności nie chciała po pierwszym upadku nawet stanąć na rolkach, nie dość że stała, to robiła przysiady, jeździła na jednej nodze, jechała slalomem. Trochę to komicznie wygląda, bo ona ma problem z załapaniem kroku łyżwowego, ale nie odpuszczam. 
I nie chodzi że o to że jej nie odpuszczę, że musi... Dotychczas jej zbyt wiele odpuszczałam i to między innymi jest efekt moich zaniedbań. 
A teraz? jeździmy sobie na PGE Narodowy, i szalejemy tam, Baja ostrożnie drepcze, ja próbuję jeździć, a Fućka? Fućka pędzi na hulajnodze, i z szelmowskim uśmiechem woła - Mama, Mama scigas się?

Przedszkole

Fućka - jak już pisałam dostała się do przedszkola państwowego.
Zawsze - od czasów przedszkolnych Baji chwaliłam przedszkola prywatne, Baja do takiego chodziła.
12 dzieci w grupie, lekcje dodatkowe w cenie, niby super,  a jednak...?
Nigdy nie sądziłam że Państwowe przedszkole, w tak świetny sposób może prowadził dzieci.
Ilość zajęć, wycieczek, spotkań, pomysłowość wychowawców przeszła moją wyobraźnie. Fućka ubijała mikserem jajka na ciasto, piekła pierniczki, raz w tygodniu robi sama śniadanie (dzieci mają szwedzki stół, same biorą co chcą - czyli same robią sobie kanapki, Panie pomagają przy ciepłych posiłkach np dolewają ciepłe mleko), robiła lampę, kwiaty z papieru, była w teatrze i kinie kilkukrotnie, tańczy balet pokazując profesjonalne figury, potrafi coś powiedzieć po angielsku, śpiewa multum piosenek, zna zwyczaje bocianów - usłyszałam wykład niczym z Wikipedii, podobny o słoniach i żyrafach. Przedszkole jest cudne wszyscy pomagają, są mili - choć z wyjątkami.
Ilość obowiązkowych spotkać znacznie uszczupliła ilość mojego urlopu.
By nie było zbyt słodko - łyżka dziegciu na koniec, niestety większość ważnych imprez nakłada się z terminarzami imprez w szkole Baji, cześć z nich jest w godzinach mojej pracy, nie da się spóźnić, nie da się zwolnić, trzeba wziąć urlop, i to już nie jest fajne. Nie zmienia to faktu że życzę wszystkim posiadającym dzieci aby trafili na taką placówkę.

Sezon podwórkowy

Oficjalne otworzyłam - minimum miesiąc temu.
Po tym okresie jestem lekko sfrustrowana. Moje frustracje - poza małymi wyjątkami - wynikają właśnie w związku z tematem postu.
Wracam codziennie do domu z pracy i nim zdążę zdjąć buty, umyć ręce, Fućka staje przede mną z żądaniem - PODWÓRKO. Pomimo iż mieszkam na zamkniętym osiedlu, z "powiedzmy" placem zabaw dla dzieci, to niestety moja młodsza córka nie nadaje się na wyjścia samodzielne, ani też pod opieką Baji.
Wiec wracam do domu, zdejmuję buty, korpo mundur i ląduje na osiedlowej ławeczce. Na szczęście nie sama, w towarzystwie, które zdążyło mi już zbrzydnąć. Błogosławię dnie ja dziś - pada deszcz, w końcu mogę usiąść z lampką wina i książeczką na kanapie, i nie robić nic. 
Nie mam czasu gotować obiadów, nie mam kiedy prasować, sprzątać, pralkę wstawiam wychodząc na podwórko, a wieszam po nocy...
Trochę to męczące, ale świadomość żywiołowości Fućki nie pozwala mi jej wypuszczać pod opieką starszej Baji, która pewnie nawet by na nią nie spojrzała po zamknięciu drzwi od domu. 
Fućka jeździ jak kamikadze na hulajnodze, i nie pozostaje dłużna dużo starszym dzieciom.
Największym zagrożeniem są jednak samochody wjeżdżające przez podwórko do garażu podziemnego. 
Zaczęłam więc szukać sobie zajęcia na podwórkowe nudy ale o tym następnym razem.

środa, 10 lutego 2016

Bez tytulu

Nie mam pomysłu na tytuł.
Jako nowoczesna Matka-Polka oderwana od swych korzeni, zawarłam wiele przyjażni za pośrednictwem sieci...
Była ciąża  - było forum o ciąży, o porodach, rówieśnicze...
Na każdym z tych for próbowano mi wmówić jak mało wiem o życiu, o byciu w ciąży, o byciu matką, o byciu kurą domową. 
Chyby my Polacy mamy jakis syndrom, próbujemy udowodnić innym, jak są kiepscy w tym co robią a jak Ja i moje Ego wiemy lepiej jak to robić. 
Czesto nie szanując rozmówcy, i mając gdzieś jego odczucia. Ba potrafimy mu nawet wmówić winę, za jego dobre poczucie. Bo dlaczego ktos ma mieć lepiej niż JA. Internet daje anonimowość więc nawrzucanie komuś, zdeptanie jak juz leży - w sumie nawet nie wiem w czym ma pomóc. Czasem największy krzykacz ma wsparcie innych. 
Zawsze sie zastanawiam, jak smutne życie prowadzą ludzie, którzy w ten sposób odreagowują, czy są szczęśliwi? Jak w sumie szczęśliwy człowiek może czerpać radość z dokopania komuś? 
Niebywałe... 
Oberwało mi sie w rożnych dyskusjach za głupoty bo nie miałam ochoty rodzic naturalnie -  pewnie dlatego teraz jedno z moich dzieci ma astmę, nie ważne ze na tę chorobę cierpię ja i kilka pokoleń wstecz. Żem wyrodna znudzona bo kiedyś stać mnie było na panią sprzątającą. Dlaczego jak stać mnie na coś więcej jest to podstawą do krytyki. 
Jako naród jesteśmy głęboko nieszczęśliwi, nie umiemy się cieszyć choćby z promieni słońca które nas budzą rano, przypalonego mleka...
Chodź jednak są wyjątki, jak typowa kobieta odchudzam się od zawsze, oczywiscie przy pomocy forum... I to jedyne gdzie większość kobiet znam, i nie tylko z avka wrzuconego w podpisie. Spotkałam kobiety które mi pomogły, były ze mną w najgorszych dla mnie chwilach i nie tylko wirtualnie. Sama wspieram, pomagam kiedy mogę. Czyli można tez inaczej. 
Zostając wdową tez znalazłam sobie forum, ale tam jestem raczej z boku, nie umiem juz wyciągać innych z głebokiej rozpaczy, męczy mnie czytanie o tym jak to źle że nie płacze juz za wspomnieniem. Nie mam snów, wizji... Nie umiem się wpasować w portret zbolalej wdowy.

Czy wdowa ma prawo do miłości?

Czy powinna tkwić w wokalach kiru do końca swych dni? Czy obok krzyża powinna zawiesić portret jedynej swej miłości, i z nią witać i żegnać dzień?
Doprawdy nie wiem. Czy oceniałbym kobietę która uciekła od żałoby w ramiona innego mężczyzny? Czy na tej podstawie oceniałbym jej oddanie temu który ja osierocił? 
Razem z Panem K. mieliśmy cudownych przyjaciół, po śmierci Pana K. rozstali się, nie dawno rozwód... Ona mieszka z innym, jakoś to szybko, może za szybko, albo ja się gdzieś zatrzymałam w codzienności, w większym stopniu skupiając sie na obowiązkach zapominając o przyjemnościach.  Myśle ze nie miałabym skrupułów, bo ileż można trwać w obowiązkach i miłości tylko do dzieci. Za mało tego dla mnie. 
Kto ma prawo do oceny jaka to miłość była, że została pocieszna inną. Czy przyjaźń, przywiązanie nie są podstawą do stworzenia dobrego związku? Czy musi być chemia, motyle w brzuchu, utarte frazesy? Czy słowo kocham aż tak ważne dla zbudowania czegoś trwałego? 
Czy to znaczy że Pan K. był nieistotny w moim życiu, a może te 10 lat to zbyt mało żeby powiedzieć że   to ten jedyny. Ile trzeba być razem żeby uznać że z żadnym innym mężczyzną nie może mnie już nic spotkać. 


niedziela, 15 listopada 2015

Horror niczym u Hitchcocka

Co może być horrorem u przeciętnej matki? Matki potomstwa chodzącego do placówek państwowych? różne  różności. Co m.in. przeciętnej matce może zafundować państwowa szkoła? Wszy.
Psychoza trwa od zeszłego piątku. O 13:05 zadzwoniła do mnie Ciocia że Baja ma chyba wszy... Podejrzanie zaczęło mnie swędzieć całe ciało. 

W domu zła nowina się potwierdziła. Poleciałam czym prędzej do apteki zakupiłam 8 butelek szamponów na robale z dwiema różnymi substancjami. Jeden trzeba było nałożyć na godzinę, drugim umyć po prostu głowę.
Mycie włosów razy cztery. Palenie prostownicą razy cztery. Baaa mycie sierści prawie zaliczył też kot, za co mnie szczerze nienawidzi, Ciocia w ostatniej chwili wyciągnęła go z wanny. Spędziłam 4,5 godziny nad głową Baji wygrzebując z nich robale, jaja. Z strachu iż plaga może wrócić przepaliłam jej włosy prostownicą. To samo zrobiłam Fuci, Cioci,  a na koniec sobie - chodź na końcu kolejki był Kot, oczywiście poza prostownicą. 
Wyprane ręczniki, pościel, pidżamy, kurtki, czapki, szale, odkurzone dywany, materace. Spryskane jakimś odkażalnikiem prawie wszystko.
Przez kolejne dni nerwowo przeglądałam włosy wszystkich domowników. Po 7 dniach powtórka działania - czyli ponownie szampony, przeglądanie włosów, i w końcu odetchnęłam... Czysto. 

O całej sytuacji poinformowałam wychowawczynię Baji okazało się że nie tylko ją dotknęła plaga, w poniedziałek nie było 8 dzieci, w czwartek 3 dziewczynki pojawiły się  w skróconych fryzurach, zaczęłam rozważać obcięcie włosów moim córkom. Niestety źródłem plagi są dzieci które "na zakładkę" z klasą Baji mają tą samą salę.

O pomstę do nieba woła też higiena - a nawiasem rzecz biorąc, jej brak - na basenie, po kilku rozmowach z innymi mamami wiem że dzieci, zrzucają ręczniki na "kupę" w jednym miejscu, w przebieralniach przebiera się po dwoje dzieci, które  z dzieci zapomni szczotki do włosów, to usłużne mamy czeszą cudzymi.
Gdyby nie to że zajęcia są obowiązkowe w ramach WF, wypisałabym ją. A tak niestety muszą ją szkolić, uczyć, tłumaczyć. Ręcznik wyląduje w woreczku zamykanym strunowo, od 2 dni ławkę/krzesełko nim usiądzie wyciera mokrymi chusteczkami, a włosy psika specjalnym spray'em, mam nadzieję że moja - Psychoza - uchroni ją przed kolejną inwazją robali.

piątek, 23 października 2015

Dzień świstaka...

Są takie takie dni ze po otworzeniu oka już masz ochotę je zamknąć, ba otwierasz je następnego dnia i masz deja vu.
Otwieram oko i czuję zimno wydaje mi się, że dopiero co się położyłam. Budzę Baje i tem sam schemat, nie chce zejść z łóżka, w końcu złazi, siada na fotelu i patrzy - muszę stać i pilnować, bo potrafi 10 minut nakładać jedna skarpetę, ja w tym czasie szykuje śniadanie dla niej, śniadanie do szkoły, sobie do pracy, nakładam makijaż, ubieram się zaglądam do Baji - czad po 15 minutach nałożyła dwie skarpety, zaczynam odliczać w myślach do 10, żeby się wyciszyć, ubieram się, biedactwo nadal w skarpetach bo nie widzi gdzie jej ubrania, ojej nie zauważyła że na nich usiadła. Próbuje miedzy kuchnia a łazienką odnaleźć zen, coraz trudniej osiągnąć mi spokój. W końcu eureka ubrała się, dalej pilnuje jej ciocia. Teraz pobudka  Fuci,  ależ ona jest niesamowita, biegnie w podskokach do łazienki, z powrotem do pokoju ubieramy się i wychodzimy. Po miesiącu, śmiało mogę napisać ze moje dziecko uwielbia przedszkole. Trochę się ze mną droczy pod drzwiami ze ona tu nie chciała, ba nawet jak wytrawny symulant potrafi udawać ból brzucha, ale potem zmienia zdanie - bo przecież Maja będzie płakać. Zdaje się ze Fucia jest antydepresantami Maji - która pod nieobecność Fuci potrafi przepłakać pół dnia z Fućką chichrają się przez cały dzień.
Zostawiam Fucię i pędzę pociąg, metro i jestem w korpo. O 16 tej nerwowo patrzę na ilość pracy jaką mam jeszcze do zrobienia - wiecie taki amerikan stajl - zatrudniasz człowieka, a zakres obowiązków dla 2 osób, i czasem 10 godzin to mało żeby zrobić wszystko. O 16:15 włącza mi sie system naprowadzania do domu i nieważne co powinnam jeszcze zrobić wychodzę. Czasami jeszcze się zastanawiam ile ignorancji mieści się w takim zarządzaniu, to całe udawanie i ciągle przekonanie o własnej nieomylności. Ostatnio jednak często kończy się tak że zostaję dłużej, w czwartek osiągnęłam apogeum wyszłam po 11 godzinach zamiast dziękuję usłyszałam - skoro musisz. Solenne postanowienie na nowy tydzień, nie przesadzać.
No i wychodziłam przez tydzień po 8 godzinach. W czasie tego tygodnia 2 kolegów - jak to się mówi w korpo - postanowiło kontynuować karierę poza strukturami...
W końcu zaświeciło dla mnie słońce i to siedzenie za marne - brak dziękuję jednak się opłaciło.
W swej łaskawości znalazło się dla mnie miejsce na stałe, i w końcu jeden problem z głowy mniej.