środa, 10 lutego 2016

Bez tytulu

Nie mam pomysłu na tytuł.
Jako nowoczesna Matka-Polka oderwana od swych korzeni, zawarłam wiele przyjażni za pośrednictwem sieci...
Była ciąża  - było forum o ciąży, o porodach, rówieśnicze...
Na każdym z tych for próbowano mi wmówić jak mało wiem o życiu, o byciu w ciąży, o byciu matką, o byciu kurą domową. 
Chyby my Polacy mamy jakis syndrom, próbujemy udowodnić innym, jak są kiepscy w tym co robią a jak Ja i moje Ego wiemy lepiej jak to robić. 
Czesto nie szanując rozmówcy, i mając gdzieś jego odczucia. Ba potrafimy mu nawet wmówić winę, za jego dobre poczucie. Bo dlaczego ktos ma mieć lepiej niż JA. Internet daje anonimowość więc nawrzucanie komuś, zdeptanie jak juz leży - w sumie nawet nie wiem w czym ma pomóc. Czasem największy krzykacz ma wsparcie innych. 
Zawsze sie zastanawiam, jak smutne życie prowadzą ludzie, którzy w ten sposób odreagowują, czy są szczęśliwi? Jak w sumie szczęśliwy człowiek może czerpać radość z dokopania komuś? 
Niebywałe... 
Oberwało mi sie w rożnych dyskusjach za głupoty bo nie miałam ochoty rodzic naturalnie -  pewnie dlatego teraz jedno z moich dzieci ma astmę, nie ważne ze na tę chorobę cierpię ja i kilka pokoleń wstecz. Żem wyrodna znudzona bo kiedyś stać mnie było na panią sprzątającą. Dlaczego jak stać mnie na coś więcej jest to podstawą do krytyki. 
Jako naród jesteśmy głęboko nieszczęśliwi, nie umiemy się cieszyć choćby z promieni słońca które nas budzą rano, przypalonego mleka...
Chodź jednak są wyjątki, jak typowa kobieta odchudzam się od zawsze, oczywiscie przy pomocy forum... I to jedyne gdzie większość kobiet znam, i nie tylko z avka wrzuconego w podpisie. Spotkałam kobiety które mi pomogły, były ze mną w najgorszych dla mnie chwilach i nie tylko wirtualnie. Sama wspieram, pomagam kiedy mogę. Czyli można tez inaczej. 
Zostając wdową tez znalazłam sobie forum, ale tam jestem raczej z boku, nie umiem juz wyciągać innych z głebokiej rozpaczy, męczy mnie czytanie o tym jak to źle że nie płacze juz za wspomnieniem. Nie mam snów, wizji... Nie umiem się wpasować w portret zbolalej wdowy.

Czy wdowa ma prawo do miłości?

Czy powinna tkwić w wokalach kiru do końca swych dni? Czy obok krzyża powinna zawiesić portret jedynej swej miłości, i z nią witać i żegnać dzień?
Doprawdy nie wiem. Czy oceniałbym kobietę która uciekła od żałoby w ramiona innego mężczyzny? Czy na tej podstawie oceniałbym jej oddanie temu który ja osierocił? 
Razem z Panem K. mieliśmy cudownych przyjaciół, po śmierci Pana K. rozstali się, nie dawno rozwód... Ona mieszka z innym, jakoś to szybko, może za szybko, albo ja się gdzieś zatrzymałam w codzienności, w większym stopniu skupiając sie na obowiązkach zapominając o przyjemnościach.  Myśle ze nie miałabym skrupułów, bo ileż można trwać w obowiązkach i miłości tylko do dzieci. Za mało tego dla mnie. 
Kto ma prawo do oceny jaka to miłość była, że została pocieszna inną. Czy przyjaźń, przywiązanie nie są podstawą do stworzenia dobrego związku? Czy musi być chemia, motyle w brzuchu, utarte frazesy? Czy słowo kocham aż tak ważne dla zbudowania czegoś trwałego? 
Czy to znaczy że Pan K. był nieistotny w moim życiu, a może te 10 lat to zbyt mało żeby powiedzieć że   to ten jedyny. Ile trzeba być razem żeby uznać że z żadnym innym mężczyzną nie może mnie już nic spotkać.