wtorek, 29 lipca 2014

Macho

Pan K. miał syndrom macho. Był twardzielem, i jeszcze "chłopaki nie płaczą". Pan K. mimo że był twardzielem miał lęk wysokości.
Zawsze czuł respekt do wysokości. Skąd to się wzięło? Po śmierci mamy poszedł z ojcem w góry, ojciec potknął  się i zaczął się staczać w dół, on starał się go ratować, podciął mu nogi lecieli w kierunku przepaści...nawet sami nie byli w stanie wstać, pomogli im inni turyści. Od tego czasu nigdy nie był w górach, nigdy nie planował w tamtych stronach urlopu.
W jaki sposób objawiał się lęk? Pan K. nigdy nie wyszedł na balkon u moich rodziców (4 piętro), u Pawła tylko stał pod ścianą  loggi. Nawet na domowej drabinie nie czuł się pewnie.
Któregoś razu wykupił sobie skok na linie na grouponie i postanowił skoczyć. Pamiętam z jaką euforią o tym mówił, i na jakim haju wrócił.
Nawet miał filmik skakał z koleżanką z pracy.
Potem gorączkowo zaczęłam tego filmiku szukać. Zadzwoniłam do Wojtka, bossa pana K. nikt nie znalazł, a filmik przepadł z telefonem który mu ukradziono. Zostało kilka zdjęć...





poniedziałek, 28 lipca 2014

Psycholog

Co robi poturbowana przez życie matka? Jak matka-tarcza radzi sobie z problemami? Idzie do psychologa, a że jej nie stać, to idzie do fundacji gdzie pomagają takim poturbowanym.
Nie wiem czego się spodziewałam, ani na co liczyłam. Po pierwszej wizycie, zdałam sobie sprawę jaka nie chcę być dla swoich dzieci,po kolejnej wizycie że nie mogę zapomnieć o sobie, po trzeciej jakie mam dzielne dziecko.
Mój mały siłacz, który stracił swojego bohatera. Od 4,5  miesiąca, nie ma z kim grać w szachy, nie ma z kim grać w warcaby, nie ma z kim jechać na rurkę z kremem. Jakoś tak mocno pochłaniała mnie do tej młodsza córka, że poza zapewnieniem Baji podstawowych potrzeb zapomniałam o reszcie. 
Którego razu chciałam ją zabrać na rurkę z kremem, odmówiła, powiedziała że to z Tatą się jeździ na rurkę, i ze mną nie chce.  Mój mały-wielki człowiek nie chce rozmawiać o tym co się stało, nie chce rozmawiać o chorobie. Za to chętnie przypomina, o wszystkim co Tato ją nauczył, uczy młodszą śmiesznych powiedzonek pana K.jak zorganizować czas i nasze życie, żeby dziewczynki były szczęśliwe, nie zastąpię im pana K. nawet nie zamierzam próbować, ale chcę im zapewnić szczęśliwe dzieciństwo.

niedziela, 27 lipca 2014

Weekend z teściami

Muszę napisać, że panicznie bałam się kolejnego samotnego weekendu. Tydzień temu zadzwonił teść z zaproszeniem na obiad, we wtorek telefon od żony teścia z zaproszeniem na obiad, z noclegiem.
Następnego dnia zadzwoniła jeszcze raz z zaproszeniem do teatru...
Z sztuki pamiętam tylko faceta jeżdżącego nago na rowerze, resztę przespałam. Dospałam w domu, zapakowałam samochód i kierunek Grodzisk.
Uwielbiam tamtą trasę - sama radość dla kierowcy cudowna A2.
Dojechałam na miejsce i w biegu zmieniałam spodnie, idziemy do lasu na jagody,a raczej jeżyny. Sok i nalewka.
45minut rwania i ręce obdrapane do łokci, nogi do kolan -mimo że miałam  sweter i długie spodnie. Babska wyprawa "teściowa" jej bratowa, ciocia i ja. 3 pokolenia kobiet.
Wróciłyśmy z łupem lizać rany, "teściowa" uraczyła nas jakimś odkażalnikiem, dżizas myślałam że mi dziury wypali.
Wyszykowane zaczęłyśmy grillować popijając mohito... Potem był tort specjalnie dla mnie i prezenty - zaskoczyli mnie, moje pierwsze imieniny bez Pana K.
Potem w moją teściową wstąpił "diabeł rywalizacji" wyciągneła rakietki do speed badmintona i wykończyła mnie i Marię. Grałyśmy aż zrobiło się ciemno
 - dobre 2 godziny. Muszę dodać że mojito wybite w ilości szt. 2 bardzo wyostrzyło mi celność. Nie mniej wykończyła mnie musiałam "rzucić ręcznik na podłogę" bo moja ręka już ledwo działała (dziś mam zakwasy co ciekawe w pośladkach, no ręka też)
Wieczór też był miły obejrzałam z ciekawością "Kota rabina"-  świetny film, polecam.
Dziś rano dało się odczuć że "teściowej" też dałyśmy z Marią popalić, spała do 10tej, i dzisiaj nie podjęła wyzwania, stwierdziła że jutro ma 3 operacje, nie chce by jej ręka drżała. Pracę ma odpowiedzialną więc nie podpuszczałam jej zbyt mocno.
Dzisiaj już leniwie,i kanapowo, dużo rozmawiałyśmy, piłyśmy kawę, znowu grill i do domu.
Pierwszy raz byłam tam sama bez brykających dzieci. Bardzo odpoczęłam, wróciłam zrelaksowana wypoczęta.

czwartek, 24 lipca 2014

Tarcza

Mam coś w sobie, co powoduje że wszyscy swoje smutki przynoszą do mnie. Od małego moją przyjaciółką była moja siostra, jej się zwierzałam, spowiadałam, radziłam. I tak jest nadal. Nie umiem z nikim tak blisko się zaprzyjaźnić jak z nią, zwłaszcza z inną kobietą. Wszyscy widzą we mnie silną osobą, widzę we mnie człowieka który radzi sobie z przeciwnościami losu. Widzą we mnie wdowę, która pogodziła się ze stratą i idzie dalej z podniesionym czołem.

Dzwonią do mnie i mówią o panu K. i szukają odpowiedzi, poddają analizie działania, rozbierają na czynniki pierwsze i czekają na odpowiedź. Jestem skałą, kamieniem, murem od którego próbują się odbić. Po każdej takiej rozmowie moja maska rozpada się na milion kawałków rozpaczam w samotności.
Dzisiaj w pracy podeszła do mnie Kasia, przeprosiła że wcześniej nie mogła, po czym popłakała się i przeprosiła że nie było jej na pogrzebie pana K. i bardzo przeżyła tę informację bo mnie zna...

Znowu ja musiałam kogoś pocieszać z powodu mojej tragedii... jestem zmęczona.


środa, 23 lipca 2014

Pan K. i jego kochanka

Pan K. ojciec wszystkich dzieci które jako matka urodziłam, był informatykiem.
Grzebał sobie w kabelkach i miał swoją miłość. Miłość była trudna, rzucała mu kłody pod nogi ale on nie ugięcie za nią szalał. Ta miłość nosi nazwę Linuks, był moment w którym zastanawiałam się czy nie za dużo wieczorów mi ta kochanka odbiera.  Często Pan K. złamany, poturbowany, wydrwiony przychodził po pocieszenie i wsparcie i siłę do walki w złamaniu swej kochanki. Mimo porażek wracał do niej co jakich czas ciesząc się każdym drobnym sukcesem mówiąc, patrz to na nas linowsowców różni od reszty my nie klikamy, my myślimy i piszemy i wszystko działa.
Pan K. miał jeszcze jednego hopla - wiedział ile niebezpieczeństw jest w sieci, zresztą z racji miejsca pracy wiedział co w trawie piszczy.
Został więc adminem swojej własnej prywatnej sieci, ale, ale to nie jakaś tam sieć. Sieć jest tajna - bo ukryta. Nikt jej nie widzi, nikt nie słyszy.
Co to oznacza? dla mnie przeciętnego użytkownika? Że wchodzę  do własnego  domu z nowym urządzeniem z wifi i nie mam na nim internetu, ba choćbym nie wiem jak kombinowała netu nie będzie. Mój prywatny admin logował się do routera, i robił tam czary mary i wszystko działało, czarodzieja brak a sieć dalej się chowa.
Omówiłam wczoraj temat z przyjacielem ojca, ale ten skwitował temat że to wina urządzenia które kupiłam, bo sieć którą ojciec założył ma "uczulenie" na producenta mojego tableta, i pewnie prochy ojca się teraz przewracają.
Z racji że próbuję złamać klucz do tej nieszczęsnej sieci od kilku miesięcy, to muszę powiedzieć że osiągnęłam mały sukces, i nie nie myślcie sobie że taka zdolna jestem, gwoli ścisłości matką tego sukcesu jest przypadek. I moje jabłuszko działa i śmiga w necie.
Może jutro bloggować już z niego będę.

wtorek, 22 lipca 2014

Korpo-work

No i przyszedł ten dzień, w którym mój od kilku lat trwający urlop się zakończył. Wczoraj po ponad 2,5 roku wróciłam do pracy.
Na dzień dobry wylądowałam w "sali sosnowej", dostałam pakiet startowy, i obejrzałam typowe pranie mózgu mówiące o tym jakie to mam szczęście i jak firma zamierza o mnie dbać.I tu zakończę tę odrobinę sarkazmu i przejdę do drugiej strony medalu. Moi koledzy szczerze się ucieszyli i bardzo ciepło mnie przyjęli, dzięki temu czuję się potrzebna. Mam swój komputer, średnio  wygodne krzesełko. Mijam w korytarzu znajome twarze, z błyskiem niedowierzania w oczach, ale i też sympatii.

Czy korporacja jest taka zła? Tłamsi człowieka, wbija go w mundurek, i pokazuje jak wysoko masz podskakiwać.
Znów obrócę medal na drugą stronę, przychodzę  i wychodzę wiadomo kiedy, pensja jak w zegarku, premia wiadomo za co, karta sport, premia świąteczna, co nowa kampania - nowy kubek (ostatnio przestały mi się mieścić w szafce).
Co roku piknik dla rodzin, z kupą atrakcji dla dzieci.
Wystarczy robić to co ustalone i można mieć święty spokój do emerytury, albo robić ciut więcej i mieć trochę atrakcji.

[Edit] załączam zamówione przez Baję zdjęcie - mamo chcę wiedzieć co widzisz z pracowego okna:


niedziela, 20 lipca 2014

Żałoba...

Dzisiaj nie jestem matką, dzisiaj jestem wdową. Wdową która płacze nad utraconą miłością, samotnością.
Od kilku miesięcy towarzyszy mi ból i strach. Są chwile kiedy normalność pozwala mi na chwilę zapomnieć, odsunąć w inny byt rozpacz. Są też dni kiedy wstanie z łóżka stanowi nie lada wyczyn... Nie mam dzieci, nie mam obowiązków, nic nie muszę... nie muszę wstawać, nie muszę się ubierać, nie muszę nic... nic nie chcę, to czego chcę już nie ma.
Czym jest żałoba?
Mądra broszura którą dostałam dzieli ją na etapy. U mnie się one mieszają i jak na karuzeli kręcą się wokół, chwilami wypadam z nich z hukiem, gdy przychodzi dzień jak dziś...
Niedziela, co by tu ze sobą zrobić, pada... Miałam iść na rower, miałam pobiegać... a tu pada.
Więc płaczę nad swoim losem, płaczę bo nie wierzę, płaczę bo nie rozumiem, płaczę bo nie umiem w tym znaleźć sensu, płaczę bo jestem zła, bo czuję się winna.
Próbuję jakoś przetrwać, ale nie widzę już przyszłości dla siebie, moje szczęście odeszło. Zostały dzieci i ich szczęście.

sobota, 19 lipca 2014

Ogóry

Idzie zima... brzmi niczym u George R.R. Martina :-).
Co robi przeciętna matka w środku lata? Zapasy. Dzisiaj z samego rana poszłam na ryneczek po ogóry. Całe 10 kg. Wrzuciłam do wanny, wyszorowałam, popakowałam w słoiki. No i brakło słoików. Co tu robić, godzina młoda popędziłam z powrotem na ryneczek i dokupiłam słoików. Szybko do domu umyłam słoiki, zapakowałam ogórki hmmm... trochę za dużo tych słoików wyszło to sobie pomyślałam że dokupię ogórki a i chrzanu mi brakło. 
To sandały na nogi i biegiem na ryneczek. Dokupiłam chrzan, dokupiłam 2 kg ogórków. Przyszłam do domu wymyłam dodatkowe ogórki, popakowałam w słoiki no i.... nie mam soli. Ech... kto nie ma w głowie ten ma w nogach.
Sandałki na nogi i jeszcze raz na ryneczek.
Ale warto było, cały dzień "robota pali mi się w rękach". 
Kisi się 25 słoików ogórków...


piątek, 18 lipca 2014

Jak matka poznała ojca

Każda miłość, każda znajomość ma swój początek. Marzeniem jest by miłość trwała wiecznie... tylko czym jest ta wieczność. Czy poznając swoją miłość żyło by się inaczej gdyby wiedziało się ile ta miłość będzie trwała? Czy gdyby na początku ktoś dał mi umowę z zapisanym okresem użytkowania to nie uciekłabym z podkulonym ogonem?
Uwiodłam mojego męża przez telefon, usiłując wyłudzić od niego premie... Zaprosiłam do siebie... potem były wianki, i jazzowe lato w Krakowie. Chodziliśmy od knajpki do knajpki słuchając różnych wykonawców, szczęśliwi, trzymając się za ręce... Zmęczeni na piechotę wracaliśmy do mieszkania, po drodze opowiadając swoje marzenia, planując wspólne życie...
Na imieniny dostałam suszki z balonami - bo wiedział że nie umiem dbać o kwiaty, i kulę z podgrzewaczem i aromatycznymi olejkami (te kulę stłukła Baja miesiąc po śmierci ojca). Potem on pokazywał mi Warszawę, z jednej strony betonowe miasto, a z drugiej... Hmm... miasto z ukrytymi skarbami, wystarczyło na Targowej wejść w sień rozpadającej się kamienicy, by zobaczyć tabliczkę z napisem "zabytek" i obejrzeć piękne zdobienia, sufity..
Wtedy postanowiłam że rzucę pracę i razem zamieszkamy.
Jakby to było wczoraj... 12 lat przeleciało jak z bicza trzasną... tylko 12 lat.
I tu kończy się miłość, zostają łzy i żal, że tak krótko, tak mało...

wtorek, 15 lipca 2014

Bocianie gniazdo

Gdy byłam mała jeździłam często na wieś do Babci.
500 metrów przed domem Babci na słupie mieszkała co roku osobliwa ptasia rodzina - bociania. Co roku przylatywała para. Najpierw przylatywał On, poprawiał gniazdo, potem ona. Mieli młode, na moje oko zawsze były 3 sztuki. Podglądałam jak uczą się latać, jak brodzą po zalanej łące. W moich rodzinnych stronach posiadanie na swojej posesji gniazda bocianów było dobrą wróżbą, miało przynieść szczęście gospodarzom. Nikt nie niszczył gniazd, i co roku wszyscy się cieszyli z powrotu bocianów.
W tym roku remontowano słupy elektryczne - wszystkie wymieniono. W miejscu starego słupa postawiono nowy, na szczęście przygotowano podwaliny pod nowe gniazdo. 
Przyleciał tylko jeden bocian, przygotował gniazdo i został sam.

Został sam jak ja. Bociany są  monogamiczne, dopóki nie są w 100% pewne nie szukają nowych partnerów.

Zostałam sama, w nie swoich stronach, w nie swoim miejscu. Mój dom był daleko stąd... Przyszłam tu za nim jak w tym powiedzeniu - Gdzie Ty Kajus, tam ja Kaja. 
Już nikt nie drwi z mojego "idziemy na pole", już nikt nie poprawia mojej wymowy, akcentowania.

To już nie jest blog matki kresowej. Baby z prowincji, która próbowała się odnaleźć w wielkim mieście.

Teraz to blog matki samotnej, matki, która jest matką-i ojcem. Matki która, chorobliwie próbuje zapamiętać pisząc, co było pięknego, śmiesznego, wspólnego, kochanego dopóki była z nim. Matki która walczy z samotnością, z utratą miłości. Matki która chce swoim dzieciom oddać siebie i przekazać jak najwięcej Taty, którego już nie mają.


piątek, 11 lipca 2014

Prywatny koncert

Pozytywem mieszkania w małej miejscowości gdzieś daleko od dużego miasta jest posiadanie dużej rodziny. Mam też wrażenie że mieszkając w małych miasteczkach ta rodzina bardziej dba o łączące ją więzy. 
W moich rodzinnych stronach mam wielką rodzinę. Czasem wystarczy że pójdę z Tatą po chleb a tu pytanie - wiesz kto to był? no jak to? to twój wujek/ciocia/kuzyn-ka. 
Za każdym razem jak tam jestem staram się obwozić moje córy po wszystkich, żeby znały wiedziały.
Dzisiaj byłam u mojego kuzyna a raczej stryjecznego brata jeśli chodzi o formalność. Maciek to człowiek orkiestra, ma swoją kapelę i gra. Gra na gitarze, gra na akordeonie. No i moje córki miały dziś godzinny koncert gitarowy.
Po 2 utworach Maciek stwierdził że Fucia ma dobre wyczucie rytmu po 40 minutach że ma rewelacyjny słuch bo po pierwszych akordach rozpoznaje utwór. Posłuchały aktualnych hitów radiowych.
Wróciłyśmy do domu z zaleceniem wysłania Fuci na zajęcia muzyczne.

wtorek, 8 lipca 2014

Pierogi z borówek

Pobudka z rana, dzieci niezbyt chciały wstawać, nie śpieszyło im się zbytnio. W końcu śniadanie zaliczone, cała "paka" wsadzona w foteliki i jedziemy do lasu...
W lesie było śmiesznie, było ciekawie, było też strasznie, ale po kolei.
Wysypały się dzieci z samochodu uzbrojone w koszyczki a ja w "bańkę na mleko", Fucia rwała wszystko i zaczynała od próbowania, śmiechu było co nie miara do czasu aż wypatrzyła pięknego grzyba z cudnym czerwonym kapeluszem w białe grochy. Taka wycieczka dla małych mieszczuchów to wielka przygoda. Widziałyśmy dzięcioła, i grób lokalnej legendy "Baśki" Puzon, rozstrzelanej w lesie końcem wojny. Baję szczególnie zainteresowała historia z uwagi na łączące ją z Bohaterką imię. 
Największą a zarazem najbardziej niebezpieczną cześć wycieczki stanowiło spotkanie z ... dzikiem. Na szczęście dzik nie był głodny. Poszedł w swoją stronę, lub też przepłoszył go harmider robiony przez dzieci. Przyznam że odczułam grozę sytuacji.
Zebrałyśmy 2 litry jagód. Nim dotarłyśmy do miejsca produkcji pierogów, pół  litra borówek zostało opędzlowane. Pierogi zrobiły się migiem, chodź mnie najbardziej smakowały zrobione przed naszym przyjazdem pierogi z kapusty i z twarogu i szpinaku.
Jeszcze był spacer przez miedzę popatrzeć na kombajn koszący zboże.
I znów dzieci padły w kilka chwil wieczorem.
Ja patrzę jak Niemcy ogrywają Brazylię.

Na wsi

Co robi wielkomiejskie dziecko na wsi!? Delektuje się każdą ciekawostką.
Fucia odkryła dziś ile owoców można jeść prosto z krzaczka, że piękny zielony kolor strączka skrywa w środku przepyszne małe kulki równie zielone. Baja zajadała się poziomkami, a tu nawet ja odnalazłam ciekawostkę przepyszne poziomki w kolorze białym. 
Moje dzieci nie polują już usilnie na lody, radość zrywania czegoś z krzaczka, tym bardziej że wybór olbrzymi spełnia ich potrzeby w zupełności. Potem odwiedziny u maleńkich kotków co już było ukoronowaniem dnia. Mnie największą przyjemność sprawił spacer, po miedzach, miedzy łanami zbóż, i tylko co jakiś czas ptaszek gdzieś zaświergotał, "zabzyczał" świerszcz.
Moje córki dziś padły można było im mierzyć czas w wyścigu która pierwsza zaśnie..
A jutro!? Powtórka, plus domowe pierogi z jagodami - po które najpierw z rana idziemy do lasu.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Urlop

Urlop to ważna rzecz każdego korpo-szczura. Pamiętam że gorączka zaczynała się na przełomie stycznia/lutego, musiało być dobre biuro all inclusive, modne w danym roku miejsce. Wakacje w PL były passe.
A ja jeździłam na dodatek w te same nudne strony - Bieszczady...
No cóż mnie się one nigdy nie znudzą a patrzenie na,  z perspektywy hamaka jest nudnie przyjemne.
Czy marzy mi się spieczony słońcem Egipt, może Grecja? Cóż ja bym tam robiła!? A tak, dziś chodzę po polach, jutro idę do lasu, a pojutrze? Żagle na Solinie...

czwartek, 3 lipca 2014

Mysie ogonki

Fucia rośnie, rosną też włosy. Małym dziewczynkom mamy hodują włosy. Baja ostatnie pod strzyżyny miała przed Wigilią. Włosy ma do ramion, teraz chce długie, bo wszystkie koleżanki mają długie, dla zachowania czystości wiąże je w warkoczyki. Dziś obok usiadła Fucia. Też chciała mieć ogonki.