piątek, 13 czerwca 2014

Dzieci śmieci

Gdy byłam maluchem jedyną wakacyjną atrakcją był mały zalew na Wisłoku, nad który jechała cała okolica. Rozłożenie ręcznika żeby się położyć graniczyło z cudem. JAka to była wyprawa, kanapki, koce, ręczniki...

Otworzyli mi basem 500 metrów od domu, więc jako matka dzieciom, postanowiłam zorganizować atrakcję. Żeby dzieci bardziej zmęczyć poszłyśmy na piechotę no w końcu to 600 metrów. To był strzał w dziesiątkę nawet nie sądziłam że 2latka potrafi tak brykać. Baja dostała ostrzeżenie od ratownika za bieganie, chwilami brakowało mi oczu i rąk.
Fucia wpada na ciekawe pomysły obserwując otoczenie, na szczęście jeszcze jestem w stanie zdążyć zatrzymać ją przed realizacją niektórych.
Tu też zauważam że nie ma dwójki takich samych dzieci, mogą spać pod jednym dachem, mogą mieć tego samego ojca i matkę, a tak różne charaktery, żywiołowość.
Fucia patrzy, i realizuje. Baja patrzy, a potem myśli, myśli, i na tym etapie rezygnuje z realizacji.
Pluskanie zakończyło się dla dzieci za szybko, i mocno protestowały. No że portfel niezbyt pękaty, skończyło się na 1 godzinie.
Powrotne 600 metrów już nie było takie łatwe, obie dziewczyny były tak zmordowane że  nie chciały iść, o ile Fucie zarzuciłam na plecy, to Baja dreptała za mną jęcząc. Oczywiście lody wróciły siłę i witalność w obydwu przypadkach.
W domu panny padły... delektowałam się ciszą....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz