czwartek, 24 lipca 2014

Tarcza

Mam coś w sobie, co powoduje że wszyscy swoje smutki przynoszą do mnie. Od małego moją przyjaciółką była moja siostra, jej się zwierzałam, spowiadałam, radziłam. I tak jest nadal. Nie umiem z nikim tak blisko się zaprzyjaźnić jak z nią, zwłaszcza z inną kobietą. Wszyscy widzą we mnie silną osobą, widzę we mnie człowieka który radzi sobie z przeciwnościami losu. Widzą we mnie wdowę, która pogodziła się ze stratą i idzie dalej z podniesionym czołem.

Dzwonią do mnie i mówią o panu K. i szukają odpowiedzi, poddają analizie działania, rozbierają na czynniki pierwsze i czekają na odpowiedź. Jestem skałą, kamieniem, murem od którego próbują się odbić. Po każdej takiej rozmowie moja maska rozpada się na milion kawałków rozpaczam w samotności.
Dzisiaj w pracy podeszła do mnie Kasia, przeprosiła że wcześniej nie mogła, po czym popłakała się i przeprosiła że nie było jej na pogrzebie pana K. i bardzo przeżyła tę informację bo mnie zna...

Znowu ja musiałam kogoś pocieszać z powodu mojej tragedii... jestem zmęczona.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz