środa, 23 lipca 2014

Pan K. i jego kochanka

Pan K. ojciec wszystkich dzieci które jako matka urodziłam, był informatykiem.
Grzebał sobie w kabelkach i miał swoją miłość. Miłość była trudna, rzucała mu kłody pod nogi ale on nie ugięcie za nią szalał. Ta miłość nosi nazwę Linuks, był moment w którym zastanawiałam się czy nie za dużo wieczorów mi ta kochanka odbiera.  Często Pan K. złamany, poturbowany, wydrwiony przychodził po pocieszenie i wsparcie i siłę do walki w złamaniu swej kochanki. Mimo porażek wracał do niej co jakich czas ciesząc się każdym drobnym sukcesem mówiąc, patrz to na nas linowsowców różni od reszty my nie klikamy, my myślimy i piszemy i wszystko działa.
Pan K. miał jeszcze jednego hopla - wiedział ile niebezpieczeństw jest w sieci, zresztą z racji miejsca pracy wiedział co w trawie piszczy.
Został więc adminem swojej własnej prywatnej sieci, ale, ale to nie jakaś tam sieć. Sieć jest tajna - bo ukryta. Nikt jej nie widzi, nikt nie słyszy.
Co to oznacza? dla mnie przeciętnego użytkownika? Że wchodzę  do własnego  domu z nowym urządzeniem z wifi i nie mam na nim internetu, ba choćbym nie wiem jak kombinowała netu nie będzie. Mój prywatny admin logował się do routera, i robił tam czary mary i wszystko działało, czarodzieja brak a sieć dalej się chowa.
Omówiłam wczoraj temat z przyjacielem ojca, ale ten skwitował temat że to wina urządzenia które kupiłam, bo sieć którą ojciec założył ma "uczulenie" na producenta mojego tableta, i pewnie prochy ojca się teraz przewracają.
Z racji że próbuję złamać klucz do tej nieszczęsnej sieci od kilku miesięcy, to muszę powiedzieć że osiągnęłam mały sukces, i nie nie myślcie sobie że taka zdolna jestem, gwoli ścisłości matką tego sukcesu jest przypadek. I moje jabłuszko działa i śmiga w necie.
Może jutro bloggować już z niego będę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz